rodzina Skupień

rodzina Skupień
rodzina Skupień

czwartek, 19 grudnia 2013

Historia pewnego półmiska

Polska lat 70. Moja teściowa postanawia odwiedzić rodzinę swojego męża na Ukrainie. Bardzo pragnie zobaczyć tereny, które zna z opowiadań swoich teściów. Ciągle słyszy o przepięknych górach, zieleni tak zielonej, że nigdzie takiej nie ma, krystalicznie czystej wodzie. A co roku w Wigilię, gdy przygotowuje karpia w galarecie wg przepisu przywiezionego ze Wschodu, słucha wspomnień dziadka Karola o tym, jak to przed wojną, na kilka dni przed świętami kupował dorodnego karpia a babcia go szykowała i na wielkim porcelanowym półmisku karp w galarecie był wystawiany na wystawie sklepowej wśród  świątecznych dekoracji. Ponoć całe miasteczko przychodziło go oglądać.
Teściowa jedzie więc do Doliny w dawnym stanisławowskim. Bliscy przyjmują ją serdecznie. Kiedy już się trochę poznali, zebrała się na odwagę i poprosiła, aby pokazano jej dom i sklep, w którym mieszkał i pracował dziadek Karol. Rodzina spełniła życzenie, ale mojej teściowej nie wystarczyło samo oglądanie z zewnątrz. Zapragnęła wejść do środka  i zobaczyć czy jest tam tak, jak jej opowiadano. Myślę, że rodzina była trochę zaniepokojona tym pomysłem. W końcu w domu tym mieszkali już jacyś inni ludzie. Jednak nasza Zosia nie dała za wygraną. Delikatnie zapukała do drzwi i kiedy pojawił się w nich gospodarz,  wyjaśniła skąd jest i czego chce. Wpuszczono ją do środka. Oczywiście wiele rzeczy wyglądało inaczej niż przed wojną, ale rozpoznała niektóre meble, czy ozdoby. Trudno, pomyślała, taki los. Kiedy jednak zobaczyła  w przeszklonej szafce porcelanowy półmisek dziadka Karola nie wytrzymała: "przepraszam, ale wydaje mi się, że ten półmisek został tu po moim teściu, bardzo chciałabym go mieć z powrotem" wypaliła moja teściowa. Nie pamiętam już, jak zareagowali właściciele, ale ona wyszła z tego domu z półmiskiem. Bała się go jednak przewozić przez granicę, został więc u rodziny. "Przynajmniej u swoich, a nie obcych", zakomunikowała po przyjeździe do Opola. Kuzynostwo wiedziało jednak, że jej zależało na tym naczyniu i któregoś pięknego dnia, przy okazji rewizyty w Polsce przywieźli półmisek.
Parę lat temu teściowa podarowała ten półmisek mi. Wiedziała, że bardzo lubię starą porcelanę, a do tego wciąż miałam problem z odpowiednio głębokim półmiskiem (taki musi być do karpia w galarecie). Oczywiście musiałam go wypróbować.  Zaprosiłam na Wigilię całą rodzinkę (moją i męża), przygotowałam z pomocą teściowej rybę i ułożyłyśmy ją na półmisku dziadka. Ponieważ jest on dość duży, to nie zmieścił się w lodówce. W swej genialności wystawiłam go na balkon. Wszystkim opowiadałam o niespodziance, jaka czeka ich na kolacji (nikt nie wierzył, że zrobiłam karpia, a o półmisku nie wiedzieli) i kiedy nadszedł ten moment, mój mąż z dumą otworzył balkon i wniósł półmisek. Na jego widok moja siostra podniosła się z krzesła: ale cudny półmisek! Zawołała. Ściągnęłam folię, (myśląc w duchu, że teraz to ich dopiero zaskoczę) i ... zbladłam. Nasz karp zamarzł na kość. Nie nadawał się do jedzenia, a kiedy się odmroził, z galarety zrobiła się woda. Wszyscy mieli jednak taką chrapkę na niego, że zjedli i tę płynną galaretę. Półmisek jednak zrobił wrażenie.
Jest to jedyna pamiątka po dziadkach męża. Traktuję go jako łącznik z tymi przedwojennymi czasami, z tamtym Kresowym światem, namacalny dowód pokręconych losów moich bliskich.

niedziela, 1 grudnia 2013

Gwara to także dziedzictwo przodków

Do napisania  skłoniła mnie lektura pewnej publikacji Wrocławskiego Towarzystwa Naukowego, do której link otrzymałam od kolegi genealoga. Oto on:http://www.wtn.wroc.pl/files/RKJ%20XXXIX.pdf. Publikacja zawiera wiele ciekawych artykułów, ale mnie szczególnie zaciekawił  ten napisany przez p. Marzenę Muszyńską dotyczący określeń stosowanych wobec dzieci na Śląsku.  Uświadomiłam sobie, że w ten sposób mogła zwracać się do mnie i mojego rodzeństwa nasza ojczysta babcia, wspominana już Balbina Jenek. Mogła, bo przecież pochodziła ze Śląska, ale ja niestety tego nie pamiętam. Nikt nie rozmawiał w domu gwarą, ani tata, ani jego rodzeństwo. O tym, że ojciec zna gwarę przekonałam się dopiero po swoim ślubie, kiedy zaczęłam uczyć  na wsi opolskiej i nie raz miałam problemy ze zrozumieniem swoich uczniów. Pewnie mówienie gwarą w mieście, w czasach "jedynie słusznego" ustroju nie było dobrze widziane, a może inne względy o tym zadecydowały , w każdym razie ta część dziedzictwa nie została mi przekazana.

Niemniej odnalazłam w w/w artykule określenia, które mnie trochę zdziwiły, trochę rozbawiły. Podaję kilka : 

Określenia używane w stosunku do małych niegrzecznych dzieci:

-  bębenek, bęben ( bynben)
-  bękart ( bynkart)
-  babrak
-  babuć
-  bachor - zwłaszcza mówiono tak o malutkim ,ciągle płaczącym dziecku
-  bzdurak - o dziecku upartym, nieposłusznym
-  drabik - urwis, psotnik
-  smark, śpik - o podlotku, takim co to udawał dorosłego
   maślak, mamlak, mazak,ślimtak, - dziecko skłonne do płaczu, nadwrażliwe
-  galaciarz - chłopak, który uganiał się za dziewczynami

Ciekawa jestem jak to wyglądało w innych rejonach Polski? Rodzina męża pochodzi z Kresów , muszę przyjrzeć się jakich określeń używano w gwarze z tamtych stron.