rodzina Skupień

rodzina Skupień
rodzina Skupień

czwartek, 20 stycznia 2022

Kuchnia Balbiny - zrobione z miłości

W Polsce 21 stycznia obchodzimy Dzień Babci. Z mojej mini ankiety, którą przeprowadziłam wśród znajomych, wynika, że babcia najczęściej kojarzy się z dobrym jedzonkiem. Jako genealog z zamiłowania, wiem co nieco o swoich babkach i prababkach. Wiem, kim były, jak potoczyły się ich losy, ale jako miłośniczkę historii kuchni dręczyło mnie pytanie: co moje "pra" jadały i co gotowały swoim bliskim. Szczególnie byłam ciekawa tego, jak wyglądała i jak smakowała kuchnia mojej babki Balbiny.

Babcia Balbina z dziećmi

 

Babcia była bowiem kucharką w pałacu rodziny Seherr-Thoss w Dobrej pod Opolem. O ile znałam, chociaż w bardzo ograniczonym zakresie, domowe potrawy przygotowywane według wskazówek Balbiny, to wiedza co do menu pałacowego pozostawała dla mnie wielką tajemnicą. Niestety, babcia zmarła, gdy miałam dwa latka, zatem zdobycie informacji u źródła nie było możliwe.

Poszukiwałam troszkę w literaturze przedmiotu i internecie, ale zdobyte informacje nie wystarczały mi. Poprosiłam o pomoc moją starszą siostrę i prawnuka ostatniej właścicielki pałacu w Dobrej, z którym od jakiegoś czasu jestem w kontakcie. Rozmowa z siostrą przeniosła nas w lata dzieciństwa i pobytów u babci Balbiny, które ona, z racji starszeństwa, pamiętała znacznie lepiej niż ja. Jak przez mgłę pamiętam kuchnię w domu ołmy/omy. Było to duże pomieszczenie, z piecem, bifyjem i chyba z łóżkiem czy jakimś tapczanem. Zapewne z kuchni wchodziło się do innych pomieszczeń, a na pewno do,, jak to nazwała siostra, „zimnego pokoju". W pokoju tym przechowywano ciasto i ciastka pieczone z okazji przyjazdu gości na niedzielny podwieczorek lub święta. Istnienie takiego pomieszczenia potwierdza też anegdotka opowiedziana swego czasu przez moją mamę:

Rzecz miała miejsce podczas pierwszej wizyty mamy w domu przyszłych teściów. Po oficjalnej prezentacji wszyscy zasiedli do stołu. Babcia podała obiad. Nie wiem, o czym rozmawiano podczas posiłku, ale mama podkreślała, że atmosfera była bardzo przyjazna. Na talerzach zapewne dumnie prezentowały się „kotlety z niciołma", modra kapusta i klejzy. Wreszcie przyszedł czas na deser. Balbina była znana w całej okolicy ze swoich świetnych wypieków i zapewne na ten szczególny dzień przygotowała coś specjalnego. Przeprosiła gości i poszła do „zimnego pokoju” po słodkości. Po dłuższej chwili wyszła z nietęgą miną na twarzy. Spojrzała na swoich synów i zapytała: a kaj je kołoczek? Na to odzywa się mój przyszły ojciec: no ja, a co też to tam było? Te dwadzieścia krapli to żem zjodł.

W skrócie, dla nieobeznanych z gwarą śląską, tata zjadł przygotowane przez babcię pączki jeszcze przed wizytą mojej mamy. W taki oto sposób pierwsze spotkanie teściów z synową zakończyło się słodką wpadką. Wypili ponoć samą kawę. 

 

Na podstawie wspomnień z dzieciństwa, mojego i siostry, ułożyłam listę potraw na „beztydzień” i łod "śwyńta". Przepisy na niektóre z tych potraw znajdziecie na moim drugim blogu „Genalogiczna kuchnia".

 Na " Beztydzień"

Wodzionka  - najprostsza zupa z czerstwego chleba i przypraw, ziół, czosnku, skwarek. Świetnie rozgrzewa, a jadano ją zarówno na śniadanie, jak i obiad czy kolację. Ta zupa kojarzy mi się z moim tatą. To on nauczył mnie, jak ją przygotowywać. Pamiętam, że największą frajdą było jedzenie wodzionki z jednej wspólnej miski.

Ciapkapusta - czyli kiszona kapusta wymieszana na talerzu z ugotowanymi ziemniakami. Właśnie przypomniałam sobie, że w ten sam sposób moje dziecko jadało niedzielny obiad u mojej mamy. Mama podawała zazwyczaj schabowego z ziemniakami i kapustą gotowaną na gęsto. Dziecię pierwsze co robiło, to właśnie ciapkapustę. 😊

Oberiba na gęsto -  czyli kalarepa ugotowana na gęsto z cebulką i zagęszczona mąką.

Zsiadłe mleko - najczęściej razem z ziemniakami lub pajda (sznytką) chleba

Żur -  przygotowywany na naturalnym zakwasie i w zależności od pory roku i zamożności jadany z kiełbasą lub ziemniakami

Ścierka - czyli zupa mleczna. Nazwa dania wywodzi się od ścierania mąki i jaj między dłońmi, w wyniku czego powstaje drobny grysik, który później gotuje się na wodzie lub na mleku. 

Żymlok- opolska kaszanka - nie dodaje się krwi zwierzęcej, a jednym ze składników jest bułka

Buchty - czyli drożdżowe kluski na parze ze śmietaną, masłem lub owocami. To zdecydowanie była ulubiona potrawa mojego dzieciństwa.

Ciasteczka ze skwarek- mielone skwarki z dodatkiem cukru, mąki, jaj i wanilii

W kuchni babci Balbiny, zwłaszcza tej z czasów przedwojennych w Dobrej, były obecne zapewne warzywa i owoce w dużej ilości. Przy pałacu były bowiem piękne ogrody i szklarnie, a niektórzy z przodków pracowali tam jako ogrodnicy. Tata często wspominał, że jadł ananasy i arbuzy. Dla mnie, dziecka czasu komunizmu, które ananasa widziało tylko w sklepie o nazwie Pewx, brzmiało to, jak bajka o żelaznym wilku. Dzisiaj wiem, że rodzina Seherr-Thoss była potentatem w uprawie tych owoców. Wysyłali je na całą Europę Zachodnią. Babcia przynosiła także niektóre potrawy z pałacowej kuchni.

Na śwynta i niedzielę

Kotlety z  niciołma - tak nazywano u nas w domu rolady. Ta śląska nadziana jest kawałkiem ogórka kiszonego, cebulki i wędzonego boczku. Niektóre gospodynie dokładały jeszcze ćwiartkę jajka. 

Do rodzinnych anegdot przeszła historia przygotowania pierwszej rolady w moim wydaniu. Tuż po tym, jak zamieszkałam wraz z mężem w naszym pierwszym samodzielnym domu, postanowiłam zrobić na obiad roladę i oczywiście kluski śląskie. Kluski wyszły super. Gorzej było z roladą. W obawie, aby nie rozeszły się w pieczeniu, zawinęłam je w mnóstwo nici. W końcu nazwa "kotlety z niciołma" do czegoś zobowiązuje wnuczkę kucharki. I może nic by się nie stało, gdyby nie to, że podałam na talerze mięso, nie wyciągając nici!! Widok mojego męża, zawijającego na widelec te kilometry nitki bezcenny!

Klejzy-kluski śląskie kluski z ugotowanych ziemniaków i mąki ziemniaczanej. Obowiązkowo z dziurką w środku. Przywilej robienia  palcem dziurki, miały w naszym domu najmłodsze dzieci.

Modro kapusta czerwona kapusta ugotowana i połączona z cebulką i skwarkami z boczku.

Śląskie Niebo jest to tradycyjne danie, składające się z wędzonego i gotowanego mięsa w sosie z dodatkiem suszonych śliwek, podawanego z buchtami. 

Moczka (Mołcka) — wigilijna potrawa, Specjał o konsystencji sosu wykonywany jest ze specjalnego piernika, warzyw, suszonych owoców i bakalii, dzięki którym potrawa ma słodki smak. Podaje się ją na ciepło lub zimno. 

Siemieniotka zwana też konopianką. Wigilijna zupa z siemienia lnianego lub nasion konopi.

Makówki wigilijny deser. Jego główne składniki to: mak, bakalie, miód, mleko i biała bułka.

Kołocz drożdżowy placek (na Śląsku prostokątny) z serem lub owocami i kruszonką na wierzchu. Ja jednak bardzo lubię jego najbardziej prostą wersję - bez żadnego nadzienia, tylko z samą kruszonką. 

Szpajza — deser z jajek, żelatyny i bakalii. Mój ulubiony. Najpopularniejszy jest cytrynowy, ale j uwielbiam czekoladowy. Często robię jego szybszą wersję - bez żelatyny. 

Torty —  babcia Balbina robiła ponoć najlepsze, cała wieś zamawiała u niej torty na wesela, chrzciny, komunie.

Oczywiście nie są to wszystkie potrawy, jakie jadano w śląskim domu babci, ale te zapamiętałyśmy lub słyszałyśmy o nich od innych członków rodziny. Codzienne potrawy były skromne i bazowały na tym, co można było samemu wyhodować lub uprawiać. Wykorzystywano każdą część warzywa, owocu lub mięsa. Żywności nie marnowano. Z szacunkiem podchodzono do jedzenia.  Od święta starano się jeść nieco inaczej. Przygotowywane potrawy były bardziej pracochłonne, bogatsze w składniki i chyba pożywniejsze.

A co wobec tego gotowała Balbina dla hrabiostwa? 

Przeszukałam dostępne mi książki, dopytywałam w archiwum, ale niestety nie zachowały się żadne spisy przychodów i rozchodów, rachunki pałacu w Dobrej. Hrabina była Amerykanką z pochodzenia, zadawałam wiec sobie pytanie, czy menu było bardziej śląskie, niemieckie czy amerykańskie, a może francuskie, jak na arystokrację przystało? Napisałam zatem do Paula Church z USA, który jest prawnukiem Muriel, a z którym poznałam się właśnie dzięki moim wpisom na blogu. Wiedziałam, że hrabina pisała listy do swojej rodziny w Ameryce, a do wielu z nich Paweł ma dostęp. Pomyślałam, że może w którymś z nich Muriel wspomniała coś o pałacowej kuchni. 

Odpowiedź nadeszła szybko. Okazało się, że wnuk doskonale znał kulinarne upodobania swoich dziadków, ponieważ w jego rodzinnym domu przygotowywano sporo potraw, które kiedyś podawano w pałacu Seherr-Thossów. W dzieciństwie Paweł miał opiekunkę, która kiedyś pracowała z moją babcią w pałacowej kuchni. Do obowiązków Elżbiety Elbin należało także gotowanie posiłków. Oto lista dań, które na pewno pojawiały się na stole hrabiostwa w Dobrej.

 

Pałac w Dobrej

 

Dania na pańskim stole

Dziczyzna — z cebulą, marchewką, selerem, duszona w czerwonym winie i doprawiona jagodami jałowca, w sosie. Paweł pokreślił, że było to bardzo "bogate danie" i według niego podawane z pierogami. Przypuszczam, że bardziej chodziło tu o knedle, ale mogę się mylić.

 Schab — z brązową musztardą, czosnkiem, koniakiem, cebulą, tymiankiem. Podane z  kapustą kiszoną i pieczonymi ziemniakami 

 Królik w sosie kremowym z szery lub koniakiem i owocami: śliwka, morele, jabłka, grzyby. Podawany z ryżem.

Pieczony indyk — tłuczone ziemniaki, sos, marchewka, kalarepa, sos jabłkowy, jagody jałowca

 Smażony pstrąg — na maśle z migdałami. Podany z ryżem i szparagami. 

 Sznycel cielęcy — żurawina, ziemniaki z masłem, pietruszka, zielona fasolka. 

 Rolada wołowa — z boczkiem, ogórkiem konserwowym, jajkiem. Czerwona kapusta. Sos 

 Ryba dorsz — z cytryną, migdałami, koperek, pietruszka, koper włoski. Ryż lub ziemniaki.

 Naleśniki z szynką i serami.

 Pieczona szynka — goździki, ananas, wiśnie, Rosti potatos, czyli szwajcarski placek ziemniaczany, kremowy szpinak.

Rosti to tradycyjna szwajcarska potrawa z tartych lub gotowanych ziemniaków. Piecze się jeden duży placek na całą patelnię. Może być samodzielnym daniem lub jako dodatek do dań mięsnych.

 Makaron z masłem, pietruszką, kiełbasą, serem, szynką, etc, spaetzle.

Ziemniaki — Anna, Rosti (placek ziemniaczany szwajcarski), au gratin, dauphinoise - zapiekanka z ziemniaków znana w kuchni francuskiej. 

 

Sałatka z białej kapusty, z pieprzem, jabłkiem, ziołami, jajkiem, oliwą, pomidorami,  wędzoną rybą, plastrem pomarańczy, porą i serem. 

 

Desery:

 

Tort orzechowy lub ciasto  jabłkowo-rodzynkowe z sosem waniliowym

Makowiec

Plaster szynki z owocami lub czekoladą i śmietaną lub jednym i drugim

 Suflet — cytryna, malina, ser,czekolada.

 Strudel jabłkowy

 Rolada bezowa 

 Jagody — lody, bita śmietana 

 Lebkuchen tradycyjne niemieckie pierniczki świąteczne

Linzer torte Tort Linzera - tradycyjne austriackie ciasto, forma kruchego ciasta zwieńczona konfiturami owocowymi i posiekanymi orzechami z kratką na wierzchu.

 Budynie — chocolate, vanilla, custard with fruits - Rum 

 Ciasto czekoladowe z nadzieniem marcepanowym i konfiturą

Widać więc, że pałacowa kuchnia łączyła w sobie dania śląskie, niemieckie, austriackie i francuskie. Była doskonałym odzwierciedleniem dziedzictwa Seherr-Thossów. Wszak mieli oni tytuły szlacheckie nadane przez władców zarówno Austrii, jak i Prus. Przodkowie ostatniego pana na Dobrej mieli swoje majątki w każdym z tych państw. Nuta francuska w tym menu jest zapewne zasługą Muriel, która pewien okres swojego życia spędziła w Paryżu u boku ojca dyplomaty. 

Paweł tak chętnie odpisywał na moje kolejne pytania, że niemal widziałam, jak uśmiecha się jego twarz na wspomnienie tych pyszności. Bardzo ciepło pisał o Elżbiecie Elbin. Nazywał ją swoja drugą babcią. Uwielbiał przysmaki przez nią przygotowane.

A ja wyobraziłam sobie obie panie Balbinę i Elżbietę, jak krzątają się w dworskiej kuchni i wkładając w przygotowanie posiłków nie tylko całą swą wiedzę i umiejętności, ale i tę odrobinę uczucia, które artysta wkłada w swoje dzieło i dlatego jest ono jedyne i niepowtarzalne. 

Podczas tych „pogaduszek” odkryliśmy jeszcze jedną kwestię, każde z nas w jakiś sposób kontynuuje pasję swoich przodków. Paweł wykonuje podobną pracę jak jego ojciec, a ja uwielbiam piec i gotować. 

W jednym ze swoich maili Paweł napisał, moim zdaniem bardzo trafnie, o tym dlaczego warto wiedzieć kim byli i jak żyli nasi 'pra":

Odkryłem, dlaczego twoja praca genealoga jest również ważna w moim życiu. 
Ponieważ tak wiele z tego, kim byli ci ludzie przed nami, jest tak bardzo tym, kim jesteśmy. 
Co robimy i jak to robimy. To może nam pomóc być takimi samymi lub zmienić się przez
ich przykład. To tak, jakby nasi dziadkowie pisali historie w książce, którą dali im nasi pradziadkowie. 
Potem dają nam tę książkę. Dają nam 🗝️ - klucze do życia. Żyją w nas, przez nas.

Mam nadzieję, że napiszesz historię na blogu. Może nazwiesz to?

„Made with Love” – Zrobione z Miłości 
 
 
Paweł,Robert i ja przed pałacem

 
 


 


 






 

 




 

niedziela, 29 marca 2020

Czy epidemie dotknęły moich przodków?

   30 czerwca 1831 roku w mieście Dolina w woj. stanisławowskim umiera w wieku 30 lat Tekla z Ponarskich Ilnicka. Osierociła czwórkę dzieci, z których najstarsze miało 9 lat, a najmłodsze niecały roczek.  Przyczyna zgonu - cholera. Owa Tekla, to 3xprababka mojego męża.

 

    Pomyślałam sobie wówczas: biedny pradziadek, został sam z takim "drobiażdżkiem". Sytuacja wydała mi się jeszcze bardziej tragiczna, gdy okazało się, że trzy dni wcześniej zmarła matka Tekli - Marianna Ponarska.



    Nie tylko Marianna i Tekla zmarły w tym okresie na cholerę. Ogólnie w księdze zgonów z Doliny
z lat 1829-1840, pod rokiem 1831 zostały zapisane 68 osoby, przyczyną śmierci których była cholera. Zaraza panoszyła się w mieście przez dwa miesiące.
  W związku z sytuacją, jaką mamy obecnie na świecie, pandemia Koronawirusa, postanowiłam poszukać troszkę informacji o tamtej epidemii sprzed prawie 190 lat. Jaki miała zasięg? Gdzie było pierwotne ognisko tej zarazy? Jak sobie z nią radzono?
   Epidemie cholery pojawiały się w przeszłości kilkukrotnie. Ta z 1831 r. była jedną z największych. Narodziła się (podobnie, jak i współczesny koronawirus) daleko w Azji. Nazywano ją nawet cholerą azjatycką. Na teren Królestwa Polskiego przywędrowała prawdopodobnie z żołnierzami rosyjskimi, tłumiącymi powstanie listopadowe, ale do jej rozprzestrzenienia przyczyniali się także kupcy przybywający do Europy z Azji. Bardzo szybko objęła całą ówczesną Europę. W Galicji pozbawiła życia prawie 100 000 ludzi.
      Przebieg dzisiejszej pandemii śledzimy poprzez telewizję, internet, prasę.  190 lat temu środkiem masowego przekazu była tylko prasa:


  „Gazeta Lwowska” z 1 lipca 1831 r. podaje ogólny wykaz zarażonych, wyleczonych i zmarłych na terenie Galicji od początku wybuchu zarazy. W okręgu stanisławowskim, do którego należało miasto Dolina, zmarło 214 osób, w tym dwie bezpośrednie przodkinie mojego męża.


   Ta fala cholery dotarła także do Prus i na Śląsk Opolski, gdzie mieszkali z kolei moi ojczyści przodkowie. Czy dotknęła któregoś  z nich? O tym w następnym poście.






poniedziałek, 15 października 2018

Gzdzie wtedy byłeś Przodku ?


Stowarzyszenie Opolscy Genealodzy, w którym działam już 5 lat, ogłosiło właśnie konkurs "Genealogie Niepodległości" (https://genealodzy.opole.pl/8717/oglaszamy-konkurs-genealogie-niepodleglosci)





Jako członek zarządu stowarzyszenia nie mogę brać udziału w zmaganiach, ale temat konkursu wzbudził moją ciekawość, zatem postanowiłam odszukać informacje o tym, co w dniu 11.11.1918 r. robili moi przodkowie. Co prawda nie przypominałam sobie, aby moi rodzice opowiadali o jakiś specjalnych zasługach antenatów w odzyskiwaniu niepodległości, nic mi nie wiadomo o tym, by wśród prawujków i pracioć byli jacyś powstańcy, legioniści i inni zasłużeni, ale w genealogi nigdy nic nie wiadomo i jak zacznę szperać, to ... 
Poza tym idea konkursu zakłada, że nie należy opisywać szlaku bojowego przodków, a raczej ich przeżycia, odczucia, to jak wpłynęło odzyskanie wolnej ojczyzny na ich codzienne życie.  

Hmmm, moi przodkowie i powinowaci wywodzą się z trzech różnych zaborów, już samo to pozwala przypuszczać, że dla każdego z nich "dzień niepodległości" znaczył co innego. Dla tego z Kongresówki być może był radosnym dniem zwycięstwa, dla tego z Galicji dopiero początkiem walki "o swoje państwo", a ten z Górnego Sląska był w rozterce i z niepewnością czekał na decyzje Wielkich tamtego świata. A może każdy z nich po prostu, tak po ludzku, cieszył się z tego, że nastały spokojniejsze dni? Nie wiem, wyruszam dopiero w tę podróż do początku lat dwudziestych ubiegłego wieku uzbrojona w czysto statystyczną wiedzę:

  • moi dziadkowie i pradziadkowie macierzyści w tym czasie mieszkali w Zagłębiu Dąbrowskim, a ich dalsi krewni w okolicach Miechowa i Pińczyc. Pradziadkowie mieli wówczas ponad 30 lat, a dziadkowie byli dziećmi w wieku szkolnym, nawet nie nastolatkami. 

  • pradziadkowie ojczyści byli mężczyznami w sile wieku, a ich dzieci - moi dziadkowie- wchodzili w dorosłość i mieli po 18 lub 19 lat. 

  • pradziadków i dziadków ojczystych męża koniec I wojny zastał w Galicji. Natomiast jego przodkowie ze strony mamy żyli w okolicach Gór Świętokrzyskich. W rodzinnym albumie zachowało się zdjęcie dziadka Józefa Struzika pełniącego straż na posterunku granicznym w Gniazdowie.
Józef Struzik na strażnicy w Gniazdowie

Tyle wiem na tym pierwszym etapie podróży. Mam nadzieję, że za parę dni będę mogła już napisać coś więcej. No i z niecierpliwością czekam na możliwość przeczytania "Genealogi Niepodległości" pozostałych historyków rodzin.

niedziela, 30 września 2018



Lorenzowie cz.2


Anna urodziła się 16.07.1900 r. w Dolinie w domu pod nr 179 jako pierworodna córka Józefa Lorenza (rolnika) i Teresy Kaufhold. Chrzestnymi małej Ani zostali Józef Lorenz (stryjeczny dziadek? Ojciec?) i Ludwika Winter żona Jana rolnika. Józef i Teresa doczekali się jeszcze ośmiorga potomstwa: 5 córek i 3 chłopców. Niestety troje z nich (Rudolf, Joanna, Paulina) umiera w niemowlęctwie. Każde przeżywa tylko jeden rok. Dla rodziców były to zapewne ciężkie czasy, ponieważ dzieci rodzą się i umierają właściwie co dwa lata. Na szczęście narodziny piątego w kolejce Jana kończą złą passę. O życiu Anny w rodzinnym domu nie wiem właściwie nic. Jeden z byłych mieszkańców Doliny twierdzi, że Lorenzowie mieszkali na tak zwanym Broczkowie, dzielnicy Doliny leżącej na krańcach miasta, przy drodze na Bolechów i Hoszów.W pamięci mieszkańców zachowali się jako Niemcy, chociaż w przekazach rodzinnych utarło się mówić, iż babcia Anna była Austriaczką. Dlaczego? Być może nie chciano przyznawać się do niemieckich korzeni w latach powojennych, a być może sama rodzina babci opowiadała, że przybyli z Wiednia, co mogło być prawdą, bo tam był punkt przerzutowy dla kolonistów józefińskich.

Mając 28 lat, wychodzi za mąż za sześć lat młodszego Karola Ilnickiego z Doliny. Małżeństwo to było ponoć zaaranżowane przez rodziców młodych ze względów materialnych. Anna i Karol musieli jednak przypaść sobie do gustu, bo przeżyli wspólnie w zgodzie ponad 30 lat. Początkowe spokojne życie rodzinne przerwała im II wojna światowa. Lorenzowie jako potomkowie niemieckich osadników muszą podporządkować się niemiecko – radzieckiej umowie i w ramach akcji „ Heims ins Reich” zostają przesiedleni na tereny należące do Niemiec. Małżeństwo wraz z dwojgiem dzieci dociera aż do Hamburga. Nie mogąc się zaaklimatyzować w nowym miejscu, postanawiają wrócić do Doliny, gdzie pozostało rodzeństwo Karola. Do wyjazdu z Doliny i okolic zostali zmuszeni także pozostali członkowie rodzinny Anny. Jej bratanek Adam Lorenz wspomina ten okres tak:

Pamiętam, że wyjeżdżały całe rodziny. Ja jechałem z dziadkiem (Józef Lorenz – ojciec Anny), matką, bratem Józefem i malutką siostrzyczką Ireną. Ojciec mój został w tym czasie wcielony do wojska niemieckiego i walczył na froncie wschodnim. Było nam ciężko. Dziadek cały czas wspominał Dolinę i to, co tam pozostawili. W nowym miejscu nie czuł się dobrze. Z tej zgryzoty popełnił samobójstwo: powiesił się. Mama postanowiła wyjechać dalej i dotarliśmy do Meklemburgii. Tam mieszkaliśmy i pracowaliśmy w gospodarstwie rolnym aż do końca wojny. Po wojnie matka rozpoczęła poszukiwania ojca, bo nie było żadnych wieści o nim. W poszukiwaniach pomógł Czerwony Krzyż. Okazało się, że ojciec przebywa w Szkocji. Pojechaliśmy więc do niego i tam rozpoczęliśmy nowe życie”.

W Szkocji Adamowi i jego rodzinie powiodło się. Mieli tam wielkie gospodarstwo rolne, a z czasem zajęli się hodowlą świń. W nowym miejscu rodzina powiększa się i na świat przychodzi Elżbieta.

Adam, już jako dorosły człowiek, wyjeżdża do Kanady, gdzie zatrudnia się na etacie robotnika budowlanego. Odłożywszy trochę grosza, kupuje farmę i hoduje krowy. Sprowadza do Kanady swojego brata Józefa z rodziną i po pewnym czasie otwierają własną firmę budowlaną.

Anna doczekała końca wojny w Dolinie, ale niestety znowu przyszło jej opuścić rodzinne strony, zostawić dorobek małżeńskiego życia i ruszyć w nieznane. Jej mąż nie chciał przyjąć obywatelstwa radzieckiego i zostali repatriowani na polskie Ziemie Odzyskane. Po wielu perypetiach osiedlają się w Opolu, gdzie Anna umiera w 1965 r.

wtorek, 31 października 2017

"Dobra Pani" - spotkanie prawnuków





Ostatni weekend wakacji 2017 r. Od poniedziałku zaczynam pracę, ale zanim to nastąpi czeka mnie niezwykłe spotkanie. Spotkanie, o którym często tu pisałam, którego nie mogłam się doczekać, które będzie zwieńczeniem historii rozpoczętej gdzieś na przełomie XIX i XX w. Jestem podekscytowana. W głowie kołaczą mi się wciąż te same pytania: jak to będzie? Jak zareagujemy na siebie w rzeczywistości? 
Czy będziemy potrafili rozmawiać, o momentami niełatwej dla każdego z nas historii naszych rodzin tak, jak robiliśmy to  w wirtualnej rzeczywistości?


I wreszcie nadszedł ten dzień 26.08.2017 r.- sobota. Z Paulem Church, prawnukiem „Dobrej Pani”, mam się spotkać pod kościołem w Dobrej o 15.30. Przyjeżdżam troszkę wcześniej, ale nie tylko ja. Na miejscu czeka już delegacja z gminy Strzeleczki. Chwilę później podchodzi do nas Robert z rodziną (miłośnik historii lokalnej, z którym też znamy się z Internetu) oraz ksiądz proboszcz. Dosyć spory „komitet powitalny”, ale myślę, że Paulowi spodoba się takie przywitanie. To widoczny znak, że pamięć o jego przodkach przetrwała w świadomości mieszkańców Dobrej. Pod cmentarną bramę podjeżdża samochód – to Paul z żona Lindą i ich węgierskimi przyjaciółmi. Poznajemy siebie natychmiast i witamy się tak serdecznie, jakbyśmy znali się całe wieki.
Ksiądz proboszcz opowiada troszkę o historii kościoła i na prośbę Paula wchodzimy do środka, gdzie kapłan odmawia krótką modlitwę za nasze rodziny. Kościółek, który bardzo słabo pamiętam z czasów dziecięcych wizyt w Dobrej, jest świeżo odnowiony i przyznam, że sprawia wrażenie jak  z bajki. Kiedy proboszcz pokazuje nam wnękę, w której kiedyś stała chrzcielnica, a za oszklonymi ściankami siedziało hrabiostwo i asystowało przy ceremonii chrztu, dociera do mnie, że tak mógł wyglądać chrzest mojego taty i jego rodzeństwa. Bardzo żałuję, że żadne z nich nie dożyło tej chwili.








Opuszczamy kościółek i udajemy się na grób hrabiny Muriel. Paul po raz pierwszy widzi drzwi prowadzące do dawnej krypty pod kościołem, gdzie pierwotnie chowano jego przodków. Dzisiaj nie możemy tam wejść. Mieszkańcy Dobrej przenieśli szczątki doczesne Seherr-Thosów do nowego grobowca pod murami kościoła. Paul przypomina historię, którą poznał z moich maili, jak to babcia Balbina odnalazła zbezczeszczone szczątki hrabiny i ponownie je pochowała. Wspominając, dochodzimy do grobu Muriel. To główny cel przyjazdu jej prawnuka. Marzeniem życia Pawła było zapalenie świecy na grobie prababki. Widać , że jest bardzo wzruszony. Dajemy mu chwilkę czasu, by w samotności przeżył ją najpełniej jak się da.





W drodze powrotnej z kościółka spotykamy mieszkankę Dobrej. Starsza pani siedzi sobie w inwalidzkim wózeczku pod drzewkiem i bacznie się nam przygląda. Towarzysząca nam tłumaczka, która mieszka w tych okolicach informuje, że to jedna z najstarszych mieszkanek Dobrej i zapewne pamięta czasy prababci Paula. Zatrzymujemy się i podejmujemy rozmowę. Rzeczywiście, kobieta pamięta Muriel i hrabiego. Na wspomnienie minionych lat zaczyna płakać. Żali się na swój los, opowiada swoje przeżycia z czasów wojny. Kiedy wyjaśniamy jej, że jest z nami prawnuk hrabiny uśmiecha się. Paweł podchodzi do niej, klęka i bierze ją za rękę. Wita się z nią po niemiecku. To już za dużo wrażeń dla starszej pani. Płacze rzewnymi łzami. Po chwili słyszymy opowieść o tym, jak to swoje imię zawdzięcza hrabiemu. Jej ojciec pracował w majątku jako kowal. Kiedy ona przyszła na świat , hrabia odwiedził jej rodzinę i zapytał o to jakie imię nadano dziecku. Ojciec odpowiedział,   że córka jeszcze nie ma imienia. Wtedy hrabia powiedział: to będzie Elizabeth , tak na imię miała moja babka. Chłonęłam każde słowo starszej pani. Nie chciałam przeszkadzać Pawłowi w tych osobistych chwilach, ale kiedy usłyszałam o kowalu, to nie wytrzymałam. Podeszłam i przedstawiłam się:
- a ja jestem wnuczką Balbiny Jenek, kucharki. Pamięta ją pani? Staruszka popatrzyła na mnie

- Balbiny ? Spytała z niedowierzaniem. No ja, pamiętam! I Agnieszkę!

- A mojego dziadka, męża Balbiny?

- No jasne, w stajni robił z moim fatrem. A Agnieszka, to moja przyjaciółka była, jak tam u niej?

- Niestety wszyscy już nie żyją i ciocia Agnieszka i mój ojciec - i ich brat.

- no patrz, nie żyją…

Próbuję wypytać czy pamięta jakieś szczegóły, czy może mi coś powiedzieć o moich dziadkach, ale kobieta jest zbyt zaabsorbowana swoimi wspomnieniami, aby cokolwiek dalej mówić. Po jej policzkach wciąż płyną łzy, a usta szepczą: „Co ja przeżyła?! Co ja przeżyła?!”. Odchodzimy zatopieni w swoich myślach. Rozmowa ożywa na nowo, kiedy zasiadamy na tarasie restauracji,     aby napić się kawy i coś zjeść. Paweł bardzo chce dowiedzieć się, czy zdobyłam więcej informacji    o Balbinie, o Muriel. Niestety moja nieznajomość języka jest sporą przeszkodą, Robert dwoi się i troi aby nadążyć z tłumaczeniem, ale nie jest to łatwe. Linda jest zachwycona opolską wioską. Umawiamy się na następny dzień, na zwiedzanie pałacu . Otrzymaliśmy zapewnienie od obecnego właściciela, że będziemy mogli wejść do środka i wszystko sobie obejrzeć. Niestety sam właściciel nie może spotkać się z nami w niedzielę, ale obiecał, że w poniedziałek będzie do naszej dyspozycji.

Niedziela przyniosła jeszcze więcej wzruszeń. Spotkaliśmy się pod restauracją, w której jedliśmy poprzedniego dnia. Paweł ma dla mnie niespodziankę – list, wysłany przez córkę Muriel - Margaret do swojego dziadka w Ameryce. List datowany jest na 27.08.1917 r. Wszyscy na chwilę zamarliśmy: przecież właśnie mamy 27.08.2017 r. !! Zatem dokładnie 100 lat później wnuk Margaret i prawnuk Muriel spotyka się z wnuczką kucharki, która pracowała dla obu tych kobiet. Czy to na prawdę tylko zbieg okoliczności? Treść listu mam poznać kiedy już wejdziemy do pałacu. No cóż trzeba być cierpliwą. Pogoda tego dnia dopisała, decydujemy wiec, że samochody zostawiamy na parkingu i idziemy pieszo. Linda wciąż pstryka zdjęcia, Paweł pilnuje by nie zostawała w tyle. Wreszcie widzimy cel naszej wizyty – pałacowe ogrodzenia i bramę wjazdową. Niestety zamkniętą. Ktoś spostrzega domofon. Dzwonimy i po chwili brama się otwiera. Chcę, aby Paweł pierwszy przekroczył bramę, ale on bierze mnie i Lindę pod rękę i razem wkraczamy na teren parku przypałacowego.



Przypominam sobie opowieści taty  o tym gdzie były stajnie, gdzie kuźnia, gdzie stał dom babci Balbiny. Przekazuję to pozostałym. Wreszcie widzimy front pałacu – pięknie odrestaurowany. Widzę niesamowite wzruszenie w oczach Pawła. Dostaliśmy pozwolenie wejścia do środka. Ogrom prac wykonanych przez obecnego właściciela robi wrażenie. Paul dopytuje się o miejsce, z którego Muriel skoczyła popełniając samobójstwo, a także o to gdzie była kuchnia, w której pracowała moja babcia. Odszukujemy wspólnie te miejsca.

Mam nadzieję, że to nie było ostatnie spotkanie z Pawłem i Lindą.