Polska lat 70. Moja teściowa postanawia odwiedzić rodzinę swojego męża
na Ukrainie. Bardzo pragnie zobaczyć tereny, które zna z opowiadań
swoich teściów. Ciągle słyszy o przepięknych górach, zieleni tak
zielonej, że nigdzie takiej nie ma, krystalicznie czystej wodzie. A co
roku w Wigilię, gdy przygotowuje karpia w galarecie wg przepisu
przywiezionego ze Wschodu, słucha wspomnień dziadka Karola o tym, jak to
przed wojną, na kilka dni przed świętami kupował dorodnego karpia a babcia go szykowała i na wielkim porcelanowym półmisku karp w
galarecie był wystawiany na wystawie sklepowej wśród świątecznych
dekoracji. Ponoć całe miasteczko przychodziło go oglądać.
Teściowa jedzie więc do Doliny w dawnym stanisławowskim. Bliscy przyjmują ją serdecznie. Kiedy już się trochę poznali, zebrała się na odwagę i poprosiła, aby pokazano jej dom i sklep, w którym mieszkał i pracował dziadek Karol. Rodzina spełniła życzenie, ale mojej teściowej nie wystarczyło samo oglądanie z zewnątrz. Zapragnęła wejść do środka i zobaczyć czy jest tam tak, jak jej opowiadano. Myślę, że rodzina była trochę zaniepokojona tym pomysłem. W końcu w domu tym mieszkali już jacyś inni ludzie. Jednak nasza Zosia nie dała za wygraną. Delikatnie zapukała do drzwi i kiedy pojawił się w nich gospodarz, wyjaśniła skąd jest i czego chce. Wpuszczono ją do środka. Oczywiście wiele rzeczy wyglądało inaczej niż przed wojną, ale rozpoznała niektóre meble, czy ozdoby. Trudno, pomyślała, taki los. Kiedy jednak zobaczyła w przeszklonej szafce porcelanowy półmisek dziadka Karola nie wytrzymała: "przepraszam, ale wydaje mi się, że ten półmisek został tu po moim teściu, bardzo chciałabym go mieć z powrotem" wypaliła moja teściowa. Nie pamiętam już, jak zareagowali właściciele, ale ona wyszła z tego domu z półmiskiem. Bała się go jednak przewozić przez granicę, został więc u rodziny. "Przynajmniej u swoich, a nie obcych", zakomunikowała po przyjeździe do Opola. Kuzynostwo wiedziało jednak, że jej zależało na tym naczyniu i któregoś pięknego dnia, przy okazji rewizyty w Polsce przywieźli półmisek.
Teściowa jedzie więc do Doliny w dawnym stanisławowskim. Bliscy przyjmują ją serdecznie. Kiedy już się trochę poznali, zebrała się na odwagę i poprosiła, aby pokazano jej dom i sklep, w którym mieszkał i pracował dziadek Karol. Rodzina spełniła życzenie, ale mojej teściowej nie wystarczyło samo oglądanie z zewnątrz. Zapragnęła wejść do środka i zobaczyć czy jest tam tak, jak jej opowiadano. Myślę, że rodzina była trochę zaniepokojona tym pomysłem. W końcu w domu tym mieszkali już jacyś inni ludzie. Jednak nasza Zosia nie dała za wygraną. Delikatnie zapukała do drzwi i kiedy pojawił się w nich gospodarz, wyjaśniła skąd jest i czego chce. Wpuszczono ją do środka. Oczywiście wiele rzeczy wyglądało inaczej niż przed wojną, ale rozpoznała niektóre meble, czy ozdoby. Trudno, pomyślała, taki los. Kiedy jednak zobaczyła w przeszklonej szafce porcelanowy półmisek dziadka Karola nie wytrzymała: "przepraszam, ale wydaje mi się, że ten półmisek został tu po moim teściu, bardzo chciałabym go mieć z powrotem" wypaliła moja teściowa. Nie pamiętam już, jak zareagowali właściciele, ale ona wyszła z tego domu z półmiskiem. Bała się go jednak przewozić przez granicę, został więc u rodziny. "Przynajmniej u swoich, a nie obcych", zakomunikowała po przyjeździe do Opola. Kuzynostwo wiedziało jednak, że jej zależało na tym naczyniu i któregoś pięknego dnia, przy okazji rewizyty w Polsce przywieźli półmisek.
Parę lat temu teściowa podarowała ten
półmisek mi. Wiedziała, że bardzo lubię starą porcelanę, a do tego wciąż
miałam problem z odpowiednio głębokim półmiskiem (taki musi być do
karpia w galarecie). Oczywiście musiałam go wypróbować. Zaprosiłam na Wigilię całą
rodzinkę (moją i męża), przygotowałam z pomocą teściowej rybę i
ułożyłyśmy ją na półmisku dziadka. Ponieważ jest on dość duży, to nie
zmieścił się w lodówce. W swej genialności wystawiłam go na balkon.
Wszystkim opowiadałam o niespodziance, jaka czeka ich na kolacji (nikt
nie wierzył, że zrobiłam karpia, a o półmisku nie wiedzieli) i kiedy
nadszedł ten moment, mój mąż z dumą otworzył balkon i wniósł półmisek. Na
jego widok moja siostra podniosła się z krzesła: ale cudny półmisek! Zawołała. Ściągnęłam folię, (myśląc w duchu, że teraz to ich dopiero zaskoczę) i
... zbladłam. Nasz karp zamarzł na kość. Nie nadawał się do jedzenia, a
kiedy się odmroził, z galarety zrobiła się woda. Wszyscy mieli jednak
taką chrapkę na niego, że zjedli i tę płynną galaretę. Półmisek jednak
zrobił wrażenie.
Jest to jedyna pamiątka po dziadkach męża. Traktuję go jako łącznik z tymi przedwojennymi czasami, z tamtym Kresowym światem, namacalny dowód pokręconych losów moich bliskich.
Jest to jedyna pamiątka po dziadkach męża. Traktuję go jako łącznik z tymi przedwojennymi czasami, z tamtym Kresowym światem, namacalny dowód pokręconych losów moich bliskich.
Piękna historia Jolu i wspaniale opowiedziana!
OdpowiedzUsuń